Po ośmiu (bardzo intensywnych) dniach w Polsce nadeszła pora powrotu.
Po kilkunastu godzinach jazdy ( w tym prawie 3h w korkach) i nocy na promie dziś "zlądowaliśmy".
"Dom na walizkach" przywitał nas zalanym farbą przez sąsiadów balkonem
(oberwało się też suszarce na pranie).
Dodatkowo moja piękna lawenda też uschła z tęsknoty chyba. Dostała już sporą dawkę wody i liczę,że jeszcze odżyje. M zagroził nawet że jak się nie pozbiera to już więcej żadnej lawendy.
Tak więc,wyjścia nie ma:)
Przez ponad tydzień spędzony w Polsce nie miałam czasu nawet włączyć laptopa.
Wszystko działo się w zastraszającym tempie. Mam wrażenie,że byłam tam chyba z miesiąc,tyle rzeczy udało nam się pozałatwiać.
Najważniejszym powodem wizyty w rodzinnych stronach było wesele mojej najlepszej przyjaciółki, które było fantastyczne:)
Oprócz tego mieliśmy mnóstwo spraw związanych z mieszkaniem, odbiorem samochodu, notariuszem.
Działo się tyle,że nie mam żadnych zdjęć, nie licząc tych zrobionych na szybko komórką.
Zdjęcie zrobione z myslą o L i jego ostatniej miłości do gumowych kaczek:)
Nasz taras wieczorową porą. Już nie mogę się doczekać ciepłych wieczorów by móc spędzać na nim czas...
Kuchnia jeszcze przed zamontowaniem frontów i wyspy.
źródło |
Krzesła na które się zdecydowaliśmy. Mamy też w białym kolorze.
Weselny warkocz na specjalne życzenie M.
Swoją drogą fryzura idealna na upalną pogodę jaką mieliśmy i co więcej trzyma się do dziś:)
Bransoletka z żywych kwiatów. Prezent od Panny Młodej dla Świadkowej:)
Wczoraj, już miałam trochę więcej czasu na wyciągnięcie komórki i popstrykanie zdjęć na promie.
Miłego dnia!
Lecę rozpakowywać walizki,a potem na Wasze blogi,bo zaległości mi się porobiły.
Ściskam!
:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz